Przychodzisz o cichej porze zegara swej woli
Wyciągasz dłonie do ogniska mych iskier
Tych ważnych i nieważnych w swej istocie
Mych bezsilności, zagubień i przywołań
Z uśmiechem tym poniżej grdyki tak kochanym
Masujesz cieniem przybycia tę przestrzeń
Nie udając nikogo zawsze rozpoznany
Bez krawata wymądrzeń i uprzedzeń
Z pietyzmem głaszczesz zastane poczuciem
Bezwiednie chronisz przed logoreą obcych
Odkładasz me myśli tam gdzieś u siebie
Zdumiony że zegar twej woli w dyskrecji nocy
Wciąż tworzy te nasze tutaj spotkania